zgnębiona, skoro pozwalacie sobie ją tak boleśnie drażnić.
Aspazya. Niewątpliwie. Perykles panuje w Atenach wszechwładnie, jak tylko geniusz panować może. Naród czci go i uwielbia, rządzi sobą sam, używając wszystkich dobrodziejstw trwałego pokoju. Ateny — to już nie najbujniejsza gałąź Grecyi, lecz jej pień główny, z którego wyrastają najzdrowsze konary, to ognisko jej życia politycznego, to główny przybytek jej wiedzy i sztuki. Bogini mądrości, wyrzeźbiona przez Fidyasza, zdaleka widzialna, lśniąca złotem, marmurem i kością słoniową, ma prawo spoglądać dumnie z Partenonu, bo jest symbolem wielkości najznakomitszego z grodów, jakie kiedykolwiek osiadły na łonie ziemi.
Leja. Czy areopag, archontowie, czy różne arystokratyczne ogniłki wymierają w społecznych ruderach spokojnie i nie kuszą się o odzyskanie władzy?
Aspazya. Nie — skrępowani rozmarzają się wspomnieniami z przeszłości, ale teraźniejszość odstąpili nam.
Teora. Jednak Tucydydes, ich wódz z wygnania powrócił.
Aspazya. Przecież ten hałaśliwy bąk ze swem krótkiem żądełkiem dla nas niebezpiecznym być nie może. Taki nawet budzik jest potrzebny dla energii demokratów, ażeby nie usnęła.
Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.