zabić. Łagódź jego cierpienie, o ile zdołasz; ja muszę biedz do sądu, bo mu wytoczono proces kryminalny i przysłano wezwanie do stawienia się natychmiast. Teoro, Lejo idźcie do chorej jego żony i wyręczcie ją w pochowaniu zwłok. Sofokles i Fidyasz już tam są. (wychodzi z Leją i Teorą).
Aspazya (zbliżając się do Anaksagorasa). Anaksagorasie, pogódź się z koniecznością.
Anaksagoras. Komu i czemu potrzebną była ta konieczność? Żadna rozumna i czująca istota nie popełniłaby takiej zbrodni; tylko bezduszna natura mogła być tak okrutną. Gdyby ona miała świadomość swego czynu, wstrzymałaby przerażona wszelki ruch, pogasiłaby światła na sklepieniu niebios, okryła swe potworne oblicze całunem wiecznej nocy. Co to? Otacza mnie niezmierzona ciemność, a w niej świeci on... on!
Aspazya. Mistrzu kochany, pokrzep się nieco własną filozofią. Wszakże sam uczyłeś, żeśmy tylko zmienne kształty bytu, znikome fale na oceanie materyi.
Anaksagoras. Zerwij mi ten pusty czerep, z którego mądrość pierzchła, i rozbij jak starą rynkę, w której się już nic nie usmaży. Tak, zmalałem, skurczyłem się, pozostało ze mnie zaledwie tyle, ile do objęcia żalu potrzeba. A jednak zdaje mi się, że ten żal wy-