Aspazya. Głos pragnień ludzkich jest najcichszym ze wszystkich, jakie brzmią w naturze, gdyż dolatuje on zaledwie do uszu blisko stojących przyjaciół. Po za nimi milknie lub nie silniej się odbija, niż szum igiełek cedrowych. Ani ty pierwszy, ani ostatni jesteś niewysłuchany; tysiące nieszczęśliwych przechodzą przez życie, które im wysusza ślinę a skąpi kropli deszczu na spieczone usta. Dźwignij się mistrzu, pokaż, że piorun, który rozdarł serce, nie roztrzaskał ci głowy. Ty miałbyś paść na kolana i uderzyć czołem przed jego ohydną mocą? Nie, Anaksagorasie, na takie upokorzenie jesteś zbyt wielkim. Nieubłagana konieczność zabiła twego syna, ale całą swoją potęgą nie zapobiegnie temu, żebyś ją badał, nazwał ślepą, okrutną, bezrozumną.
Anaksagoras. Istotnie, powinienem odwalić tę skałę, która się na mnie oberwała. On tak samo by mi poradził. Dziś jeszcze pytał mnie: czy już ukończyłeś swoje dzieło o naturze? za co cię pozywają do sądu? czy za to, żeś rozmyślał? Pocałuj mnie — rzekł — i wyciągnął schudzone ręce. Ciągle patrzą na mnie te rozszerzone źrenice... Może na nie jeszcze nie zsunęły się powieki? Może on nie umarł? Synku mój! (płacze).
Aspazya (wzruszona). Płacz!... (wchodzi Perykles z Fidyaszem).
Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.