Aspazya. O wszystko, co pozostawiasz, nie troszcz się. Żonę poślemy za tobą.
Anaksagoras. I dacie jej urnę z popiołami syna.
Perykles. Dobrze.
Anaksagoras. One mi zastąpią ziemię ojczyzny. No Fidyaszu, wyrzuć przepalony zużel z Aten, a ty Peryklesie donieś mi, że one pozbywszy się mnie, są szczęśliwsze.
Aspazya (podając mu woreczek z pieniędzmi). Weź, jak od córki. Byłeś mi przecie ojcem już wtedy, kiedy jeszcze Ateńczycy ścierali z siebie wzgardliwie mój cień i nie chcieli oddychać jednem ze mną powietrzem. Kochaj mnie tak zawsze. (całuje go w głowę).
Perykles (ściskając Anaksagorasa). Przyjacielu... los cię nie odsuwa ode mnie, ale oddziera.
Anaksagoras (do Fidyasza). Chodź już... Nigdy nie zobaczę syna, nie zobaczę was, i na kogoż moje zmęczone i spłakane oczy patrzeć będą...
Fidyasz. Biedny Prometeuszu, bóg znowu mści się za skradziony mu ogień mądrości. (wychodzi z Anaksagorasem).
Aspazya. Peryklesie kochany, ty coś złego przeczuwasz lub przede mną taisz. Czemu Anaksagorasowi kazałeś uciekać z Grecyi?