Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

Aspazya. Wkrótce tu przybędzie.
Protagoras. Skąd.
Aspazya. Sam ci powie.
Protagoras (z naciskiem). A jednak ty objaśnić mnie powinnaś — i to jak najprędzej.
Aspazya. Czy mu co grozi?
Protagoras. Gdzie on jest?
Aspazya. Odprowadził Anaksagorasa do portu.
Protagoras. Dziękuję. (odchodzi).
Aspazya (wstrzymując go). Protagorasie, czemu go szukasz?
Protagoras. Jego posąg bogini Ateny zachwiał się na Partenonie.
Aspazya. Nieprawda!
Protagoras. Ja mam więcej czasu do stracenia, niż on, więc pozostanę chwilkę, ażeby cię uspokoić. Ale ty Eurypidesie, biegnij do portu i jeśli spotkasz Fidyasza, poradź mu, ażeby siadł na pierwszy odpływający okręt, bo jest oskarżony.
Aspazya. Oskarżony? O co?
Eurypides. Idę. (wychodzi).
Protagoras (który szepnął parę słów do Eurypidesa). O to, że posąg źle ustawił.
Aspazya. I dlatego ma uciekać? Nie bałamuć mnie wykrętami. Fidyasza nie lubiłeś, jeśli więc go ostrzegasz, niezawodnie zawisło nad nim wielkie niebezpieczeństwo.
Protagoras. Czy osieł, ciągnąc wóz ze smołą, za-