Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

Aspazya. Co za straszna męczarnia czekać w niepokoju! Prawie jestem pewna, że Fidyasz ocali się, a jednak doznaję uczuć spłoszonej sarny, która słyszy świst przelatujących koło niej strzał. (wchodzi Fidyasz).

SCENA XI.
Ciż i Fidyasz, później Traks.

Aspazya. Fidyasz?! Uciekaj!
Perykles. Skąd tak prędko? Nie spotkałeś Sokratesa, Eurypidesa, Protagorasa?
Fidyasz. Nie, ale spotkałem poczciwego chłopca, Alcybiadesa, który nas zawiózł do portu a gdy Anaksagorasa umieściłem na okręcie, odwiózł mnie tutaj.
Perykles. Pokazać się już na mieście nie możesz, jesteś oskarżony, ścigany, musisz skryć się w naszym domu...
Traks (wchodzi). Straż sądowa przybyła i prosi, ażeby do niej wyszedł obywatel Fidyasz.
Perykles. Kto jej powiedział, że on tu jest? Ty, wilczy synu!
Traks. Nie ja. (oddala się).
Aspazya (do siebie). Mają go już w swych szponach i nie puszczą.
Fidyasz. Kto mnie oskarżył?
Perykles. Menon, o przywłaszczenie części złota z posągu Ateny i o wyrzeźbienie naszych twarzy na jej puklerzu.
Fidyasz. Menon, mój uczeń! Ja — złodziej? Ja okra-