Aspazya. Co za straszna męczarnia czekać w niepokoju! Prawie jestem pewna, że Fidyasz ocali się, a jednak doznaję uczuć spłoszonej sarny, która słyszy świst przelatujących koło niej strzał. (wchodzi Fidyasz).
Aspazya. Fidyasz?! Uciekaj!
Perykles. Skąd tak prędko? Nie spotkałeś Sokratesa, Eurypidesa, Protagorasa?
Fidyasz. Nie, ale spotkałem poczciwego chłopca, Alcybiadesa, który nas zawiózł do portu a gdy Anaksagorasa umieściłem na okręcie, odwiózł mnie tutaj.
Perykles. Pokazać się już na mieście nie możesz, jesteś oskarżony, ścigany, musisz skryć się w naszym domu...
Traks (wchodzi). Straż sądowa przybyła i prosi, ażeby do niej wyszedł obywatel Fidyasz.
Perykles. Kto jej powiedział, że on tu jest? Ty, wilczy synu!
Traks. Nie ja. (oddala się).
Aspazya (do siebie). Mają go już w swych szponach i nie puszczą.
Fidyasz. Kto mnie oskarżył?
Perykles. Menon, o przywłaszczenie części złota z posągu Ateny i o wyrzeźbienie naszych twarzy na jej puklerzu.
Fidyasz. Menon, mój uczeń! Ja — złodziej? Ja okra-