przed twoim domem, dopóki poręczenia i pieniądze nie będą złożone.
Perykles. A więc sam to areopagowi oświadczę i żądane zabezpieczenie dam. Ty obywatelu, wróć tymczasem do swojej straży. (Metronomos wychodzi). Zrzucę z siebie starość, w gniewie się odmłodzę i tym trupom dowiodę, że mój grób jeszcze nie otwarty. (do Protagorasa i Sofoklesa). Podpiszecie ze mną poręczenie?
Sofokles. Najchętniej.
Protagoras. I owszem.
Perykles. Wstąpimy tylko do mojego rządcy po pieniądze. Szczególne zaufanie pokładają we mnie i żądają dziesięciu talentów — szubrawcy! Sokratesie zostań tu... Aspazyo droga, zdepcz tę ohydę, nie upadaj pod nią. (całuje ją).
Aspazya. Idź. (Perykles, Sofokles, Prosagoras wychodzą).
Aspazya (zadumana). Zasłużyłam na śmierć, bo nie wierzyłam w bogów, nie uczęszczałam do świątyń, bluźnierczo tłomaczyłam mity, rozprawiałam z filozofami o ciałach niebieskich, o powstaniu świata, o siłach przyrody — myślałam, więc grzeszyłam. Mój duch niewieści, zamiast być dymem ognia męskiego, sam płonął... Czemuż bogowie, jeśli są, nie wszczepiają wiary w każdego człowieka? Alboż ja odmawiałam im bytu przez złość lub upor? Nie uznawał ich