ścią nie będzie względem ciebie małym. Bóg by mu nie przebaczył.
Aspazya. Ha, ha, ha! Na stopniach tronu Zeusa istotnie siedzi bogini Dike, która swemu ojcu donosi o każdem pogwałceniu prawa; on natychmiast porywa piorun i uderza winnych — ale w bajce, gdyż w życiu nie jest wcale mściwym i kryje się przed nieszczęśliwymi. Od tego widma nie oczekuję żadnej pomocy, zarówno jak od jego wyznawców. Ze szpon gwałtu i niesławy ocali mnie własna ręka sztyletem uzbrojona.
Sokrates. Aspazyo, co mówisz?
Aspazya. Że życia mojego nie przetnie żaden uprawniony zbój. Nie byłam niczyją niewolnicą i jako niewolnica sądu nie umrę. Jeśli mnie zechcą usunąć ze świata, to zejdę sama — dumna i niepokalana, a tak pełna wzgardy dla tej ziemi, jak gwiazda, która na nią nigdy nie spadła.
Sokrates. Przedwczesne postanowienie.
Aspazya. Ja byłam szkodnicą, plądrującą święte gaje, ja nauczycielką zepsucia, ja nieprzyjaciółką cnoty — tem była w Atenach Aspazya i za to ma śmierć ponieść — ha! zaraza nie oszpeca swoich ofiar potworniej i nie morduje okrutniej. Teraz już niedość by mi było wszechmocy ziemskiej, chciałabym posiąść boską: zdarłabym z ziemi jej powłokę zbrodnie rodzącą, owinęła w nią spodlone ludzkie plemię i cisnęła w bezdeń przestrzeni. (wchodzą Teora, Leja i Filezya)
Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/239
Ta strona została uwierzytelniona.