się rusza. Mój kochany, nie należy porzucać kobiet, które jeszcze biegać umieją.
Polignotos. Złość ją popędza. To ona wykopała dół Aspazyi! Poczwara!
Alcybiades. Gdyby ci sędziowie mieli szczyptę rozumu i znajomości stosunków, powinniby mnie wezwać na biegłego w tej sprawie, byłbym najniezawodniejszym probierzem cnoty. Obywatelka bowiem ateńska, której ja nie pocałowałem, jest niewątpliwie przyzwoitą — Aspazyi zaś dopiero dziś dobrze się przypatrzę.
Polignotos. Po to przyszedłeś?
Alcybiades. Jedynie. Przy tej sposobności zobaczyłem słońce, którego już dawno nie widziałem. Zaspane jak i ja. Helios musiał również hulać tej nocy. Będziesz u mnie wieczorem!
Polignotos. Nie, jestem tak wstrząśnięty tym procesem, że nie umiałbym się bawić.
Alcybiades. A no może i ja się wzruszę. (odchodzą).
Diofites. Skorzystajmy ze śmierci Fidyasza przy składaniu zeznań.
Hermipos. Już o tem pomyślałem. (wchodzi Aspazya z Peryklesem, za nimi Sofokles i Sokrates).
Archont. Podsądna, zbliż się. Imię ojca twojego?
Aspazya. Aksiochos.