— Pan ma to na sprzedaż?
— Ja na sprzedaż dla panna Hortensya nic nie mam, ale wszystko mam na darowanie.
— Nie potrzebuję, nie potrzebuję — wołała panna Hortensya, spoglądając ukradkiem na perkalik. Niech pan sobie zabierze.
— Panno, aniele, czy to ja nie wiem, że mogłabyś lepszą rzecz sobie kupić, ale czemu nie przyjąć ten drobiazg, kiedy ja z otwartem sercem daję?
Ujął ją za czerwoną rękę i oblizując wargi, wpatrywał się w tłustą jej talię z takim zachwytem, jak gdyby przyspieszony rytm jej skrzypiącego oddechu wszystko mu obiecywał.
— Panno, aniele...
Drgnął, uciął nagle, bo drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł Capenko.
— Idź pan do kaduka! — zawołała panna Hortensya, odtrącając Tabora.
W jej słowach i geście wyczytał Capenko wyraźny dowód wierności, a domyśliwszy się, że trafił na scenę kuszenia, spytał gniewnie:
— Skąd ten perkal?
— Ze sklepu — odrzekł zuchwale Tabor.
— A gdzie plomba?
— Co plomba, czy to medal albo order, który nosić trzeba? Ja tego nie sprzedaję, tylko kupiłem, mnie plombę oderwać wolno.
Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/008
Ta strona została uwierzytelniona.