— A mnie wolno zabrać — krzyczał Capenko — to kontrabanda!
— Co pan gwałt robisz, pańskie miejsce na granicy, pan nie masz rozkazu dom rewidować!
Capenko jednak nie dał się odstraszyć, porwał perkalik, chwycił Tabota za ramię, krzycząc:
— Pójdziemy do kapitana, do kapitana!
— Nie zje mnie, nie zje! — wrzeszczał, opierając się Tabor.
Ale panna Hortensya, której podczas tego szamotania uśmiech przygasł i rumieńce pobladły, przerażona obawą odpowiedzialności a może i utratą podarku, przybiegła do Capenki.
— Panie Damianie, mój kochany, najdroższy panie Damianie, daj mu pokój, niech go tam kaczki zdepczą.
— Czy to on dla pani przyniósł?
— Nie chciałam — mówiła zawstydzona — a on koniecznie i koniecznie....
— No — rzekł Capenko — ja daruję, bo ta pani prosi; ale żebyś nie dawał jej rzeczy przemycanych, to ja ten perkalik od pana kupię. Masz rubla!
— Oj, oj, jaki pan — drwił Tabor — rubla za sztuczkę po 30 centów łokieć! Daj kopiejkę!
— Nie chcesz pan, to ja darmo mieć będę, a pan jeszcze karę zapłacisz.
— Weź pan, weź — namawiała panna Hortensya.
— Juści wezmę, bo co mam ze zbójem robić — rzekł rozgniewany Tabor i wyszedł.
Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/009
Ta strona została uwierzytelniona.