Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/011

Ta strona została uwierzytelniona.

prześladuje — Capenko, chociaż ja na niego dotąd nic nie powiedział.
— A cóżbyś pan mógł powiedzieć?
— No, nic, bo że pannie Motylińskiej dał dziś sztuczkę austryackiego perkaliku, nie wielka rzecz.
— Nie kłam pan, Capenko wierny żołnierz.
— Być może, ale i wierny kochanek.
— Ja słyszałem, że to pan koło Motylińskiej tańcujesz.
— Tańcuję koło jej ojca, żeby mi u dziedzica dzierżawę ogrodu przy kordonie odnowił.
— Na co panu ten ogród, jeśli ja krzaki przy nim wyciąć każę?
— Pan major znowu mnie przytyka. Czy ja graniczny złodziej; kto widział, żebym w tych krzakach co ukrył?
— No, może jeszcze zobaczymy.
— Niech pan major takie rzeczy nie gada, bo słuchać przykro. Nie ma pan co do Szczurowy — ja tam jadę.
— Nic.
— Ja kawy dla pani przywiozę.
Tabor oddalił się.
Przeszedłszy granicę, o kilka staj za nią spotkał leżącego przy drodze, znanego w okolicy Postułkę. Był to jeden z najzręczniejszych kontrabandzistów, zuch, który się chwalił, że jeszcze w życiu nie rozmawiał ze strażnikiem granicznym, nie mając przy sobie jakiegoś