Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/014

Ta strona została uwierzytelniona.

się z konia dwu postaciom, posuwającym się zwolna na drugiej stronie kordonu, wreszcie, gdy je stracił z widoku, rzekł podjechawszy do żołnierza:
— Ten meches będzie pewnie dziś w nocy coś przemycał. Pilnować!
Spiął konia i popędził wzdłuż pasa granicznego. Nagle, jak gdyby coś dostrzegł, zwolnił biegu i zwrócił się na miedzę obszernego łana kartofli. Miedzą tą szedł rzeczywiście pan Bróg, dziedzic Przesmyka. Dobrego wzrostu, wygolony na całej guzowatej twarzy, po nad którą w starannym porządku zwieszały się białe włosy, w szlafroku, z obnażoną głową i fajką w ustach, postępował powoli, puszczając przed siebie niedostrzegalne kłaczki dymu. Tak ubrany, mimo żartów sąsiedzkich, wychodził zawsze na pole, na którem większą część dnia przebywał. Była to może resztka nałogu i przywiązania do stepów, w których Bróg młodość spędził. Sprzedawszy rozległy majątek na Podolu, przeniósł się do Królestwa, nabył Przesmyk, a że go starość znienacka zaskoczyła, a jakieś tam wspomnienia do małżeństwa zniechęciły, więc w starokawalerstwie postanowił życia dokończyć. Dziki nieco i szorstki w stosunkach z ludźmi, Capenkę jako ziomka lubił i zawsze mu obiecywał dać list do jednego przyjaciela na Podolu...
— Aha, — zawołał spostrzegłszy gefreitera, który zlazł z konia i czapką nisko się ukłonił — po cóż mi to rolę tratujesz?