— Poczekam, przyjdź do mnie jutro, pogadamy.
— Dziękuję za łaskę.
— Dotąd nie masz za co. Bywaj zdrów.
— A gdy Capenko skłoniwszy się, siadł na konia, Bróg zawołał:
— Jutro, raniutko!
Już była godzina dziesiąta w nocy, kiedy służący zameldował Brogowi, że Tabor chce się z nim widzieć.
— Powiedz mu, że u mnie dzień się skończył.
Jakoż istotnie dziedzic Przesmyka, wytarłszy się mokrymi ręcznikami, legł spać.
Odprawiony Tabor, postawszy chwilę na dziedzińcu, podsunął się cicho pod okna oficyny, gdzie mieszkali Motylińscy, i zajrzał. Przy stole siedział Capenko z panną Hortensyą, pisząc coś powoli. Tabor mruknął pod nosem, wsunął się szybko między drzewa ogrodu i zniknął. Kto wie nawet, czy w tej chwili nie był po części wdzięczny gefreiterowi, że ten zamiast pilnować granicy, miłosną poił się rozmową.
Właściwie Capenko pisał list do rodziców, w którym ich uwiadamiał o swym zamiarze poślubienia panny Hortensyi i osiedlenia się w Przesmyku. Ponieważ zaś tak ważnego aktu nie odważył się sporządzić bez wiedzy swej lubej, więc do współki z nią go układał. Brulion już był gotowy.
— No a teraz — rzekł gefreiter — panna Hortensya
Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.