— »Prawdziwy anioł« — pisał pospiesznie gefreiter. »Chociaż majątek ma chudy, ale...«
— Co takiego? — krzyknęła panna Hortensya. Kiedy ja dla pana za tłusta, a mój majątek za chudy, to poszukaj sobie takiej...
— Ale panienko droga, aniołku, gołąbeczko — błagał Capenko — ja przecież nie chciałem obrazić.
— To po cóż pan takie głupstwa piszesz?
— Napiszę, co każesz, panienko...
— Powiedz pan, że mam majątek szlachecki, a garderobę taką, że niech się niejedna dziedziczka w nos ukąsi. Ot, patrz pan!
To rzekłszy, otworzyła na oścież szafę, w której wisiały różnobarwne sukienki, chustki i szuba królikami podbita.
— Co prawda, to prawda — mówił zdumiony Capenko, przekreślając cały ustęp swego listu. »I dla tego całuję po synowsku wasze kolana — czytał dalej — i proszę nie odmówcie nam swego błogosławieństwa...«
— Proszę, proszę... przedrzeźniała panna Hortensya — jakbym ja to była na drodze znaleziona. Niby oni mnie łaskę robią. Co syn bartnika, to nie córka rządcy. Niech oni się za panem do mojego taty i mamci wstawią — tak trzeba napisać. Ja panu powiadam... uh!
Panna Hortensya krzyknęła, gdyż na dworze rozległ się strzał. Capenko, usłyszawszy huk i domy-
Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/018
Ta strona została uwierzytelniona.