że ja z niego kontrabandzistom kryjówkę zrobiłem. Słyszę, że i w chałupie coś schowali?
— Tylko woreczek jedwabiu.
— Urwisy.
— Cóż tak płaczliwie mówisz?
— Pismo dziś od matki otrzymałem, ojciec umarł.
— O, to głupio. Ale na cóż ci teraz ogród? Jedź do matki, gdy uwolnienie z wojska dostaniesz.
— Napisałem, żeby tu przyjechała.
— Człowieku, tyś nie wart mieć matki. Starą kobietę przez tyle świata wlec będziesz?
— Przyjedzie żelazną drogą.
— Ty przeklniesz kiedyś tę dziewkę, co cię tak opętała. Nie, ogrodu nie sprzedam, kup sobie inny.
— Nikt do zbycia nie ma. Zmiłujcie się.
— Nie dziś. Jak będziesz się żenił, przyjdź do mnie, pogadamy.
— Pamiętajcie o mnie, panie.
— Lepiej ty sam o sobie nie zapominaj.
Jakkolwiek Bróg ogrodu jeszcze nie sprzedał, a nawet nie wiadomo było, ile zań zażąda, to przecież Capenko wyszedł weselszy.
Gdy smutek długo się wpatruje w prostą naturę człowieka, jeden uśmiech radości zdoła go czasem rozproszyć. Od wczoraj gefreiter nie widział kochanki, do niej więc na chwilę pobiegł. Zbliżając się ku jej mieszkaniu, rozmyślał w duszy, czy mu wczorajsze
Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/022
Ta strona została uwierzytelniona.