W cichej, niemej walce dwu nieprzyjaciół był to drugi gwałtowny wybuch Capenki, prawie zadziwiający w jego łagodnym i miękim charakterze. I dzięki może właśnie temu wybuchowi, wszedł on do panny Hortensyi swobodniejszy i weselszy, niżby się po takiem spotkaniu spodziewać należało.
— No proszę mnie pochwalić, żem piękny — rzekł prawie wesoło.
Panna Hortensya spojrzała nań skrzywiona i bąknęła.
— Lepiej panu było w mundurze; w tem patrzysz pan na szewca.
— Aby tylko ładnego szewca, to mniejsza. No, panno Hortensyo, od dziś jestem wolny, trzeba nam pomyśleć o naszem gospodarstwie. Mam już dom, dwie krowy, troje prosiaków, dziesięć pni pszczół i ogród.
— Co to za gadanie — przecież z tego nie wyżyjemy.
— Nie bój się panno Hortensyo, zostało mi jeszcze pięćdziesiąt rubli a potem więcej się znajdzie.
— Ja tam bogatych lizać nie chcę, kiedy sama mogę być bogatą. Gdzie mam mieszkać? W ruderze, w której nawet stołka niema?
— Kupi się i stołek.
— Mebli trzeba, mebli, rozumiesz pan?
— To będą i meble.
Skąd jednak, Capenko dobrze nie wiedział. Do małżeństwa zabierał się trochę po żołniersku, lekceważąc
Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/029
Ta strona została uwierzytelniona.