konieczne warunki materyalne. To tylko było niezawodnem, że pracować i wywalczyć sobie byt pragnął, oraz że dąsy panny Hortensyi ze złudzeń go odzierały.
— Matka nie przyjeżdża — rzekł smutnie — myślałem, że trochę grosza wcześnie mi przywiezie.
— Ślicznie dostałam kawony!
— Cóż ja winien? — tłómaczył się Capenko. — Więc jakże panno Hortensyo?
— Naprzód pan dom urządź, niech będą kwiaty, firanki, lustro.
— Zrobi się — rzekł machinalnie — i wyszedł — do dworu.
Bróg przechadzał się po ogrodzie i próbował owoców. Spostrzegłszy Capenkę, długo mu się przyglądał z daleka, wreszcie zawołał.
— A to, panie, elegant! Cóż tak się przedziergnąłeś?
— W odstawce już — rzekł kłaniając się Capenko.
— Jedziesz na Podole?
— Zostaję.
— Trudno, głupim umrzesz. I cóż myślisz robić?
— Przyszedłem jeszcze was prosić o sprzedanie ogrodu.
— Toż siedzisz już w nim. Ja ci powiedziałem: nie sprzedam aż w dzień ślubu, może się jeszcze namyślisz, nie chcę cię przykuwać. A zresztą, co przede mną kryjesz? Ja wiem, że pieniędzy wiele nie masz i na zagospodarowanie ci ich nie starczy. Czemu mnie męczysz, żebym ci ostatni grosz zabrał? Zamieszkaj
Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/030
Ta strona została uwierzytelniona.