Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/033

Ta strona została uwierzytelniona.

chali, on by nas wygnał, on by krzyczał, co to jego ojczyzna. Jego ojczyzna wszędzie, gdzie on postawi swoje korytko. Wiecie, on będzie zbożem handlował.
— Ma pieniądze?
— Nie nakradł nam towaru? Mówi, że z głodu nie umrze, dopóki Postułka żyje.
— Razem nie umrzemy — rzekł posępnie kontrabandzista, wstając z murawy i idąc z Taborem do wsi. — Co on teraz robi?
— Dniem i nocą płot grodzi. I w święta... Myślisz, że on chrześcijan? Heide. U księdza się spowiada, a dyabła się radzi. Śpiewa jakieś czarnoksięstwa, co rano ziemię całuje. On nam nieszczęście na wieś sprowadzi. Wczoraj w nocy stał w ogrodzie i do księżyca coś gadał.
Poszli. I tym razem widział ich z okna swej wzniesionej na górce chaty Capenko, ale co oni jego już wtedy obchodzić mogli? Cały teraz zajęty swojem gospodarstwem, olśniony nadzieją szczęśliwej przyszłości, o niej tylko myślał.
Nazajutrz rano wstał ze wschodem słońca i zabierał się do opatrywania drzewek, gdy mu żołnierz przyniósł list od matki. Z nieopisanem drżeniem rozerwał Capenko kopertę. Co za radość! Matka donosiła, że wyprzedała już wszystko i że za dwa dni przyjedzie z kawonami, prosząc, ażeby przysłano po nią furmankę do kolei. Trudno się było taką wiadomością nie podzielić z panną Hortensyą, która przyjęła ją dumnie, ale łaskawie.