brzemię utrzymania rodziny. Ale Symcha unikał najdrobniejszego zajęcia przez nałóg husyty i skutkiem naturalnej w stanie jego zdrowia bezwładności. Pasorzyt chory a rozmnażający się — czy może być coś okropniejszego dla karmiącej całą rodzinę ubogiej żony?
Chawa ciągle milczała, zajęta jesiotrami, których prędko należało się pozbyć, ażeby im skwar lipcowy nie zaszkodził. Głucha na ponowne wrzaski dzieci, powstała szybko i pobiegła do leżącego nieopodal domu, do jednej ze swoich klientek, pani kasyerowej, którą spotkała w ogródku.
— Aj, aj, pani kochana, co ja dla pani mam, nikomu jeszcze nie pisnęłam... Świeżutki, piękny, bardzo piękny jesiotr.
— Jesiotr — rzekła kasyerowa — to nie ryba, to nie ryba. Przeszłego roku zamarynowałam dwadzieścia funtów i połowę wyrzuciłam, bo nawet dzieci jeść nie chciały.
— Co pani mówi, co pani mówi... Nieboszczyk rejent to wolał, niż smażone grzyby... Pani podsędkowa zawsze przypomina: Symchowa, Symchowa, a kiedy dla mnie będzie jesiotr?
— Wreszcie, jeśli tanio...
— No, dla pani po złotówce funt.
— Idźcie dalej, za tę cenę będę miała łososia.
— Mnie samą dwadzieścia pięć groszy kosztuje, muszę coś zarobić.
Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.