korespondencya; bynajmniej, ona po prostu myślała, jaki ten Franek szczęśliwy, że listy roznosi i w Polanówce rubla za drogę dostaje...
Ujrzawszy światełko w oknie swego domu, poczuła przyjemny dreszcz, przebiegający jej ciało. Dawno już nie wracała z tak obfitym zarobkiem, dawno już nie mogła wyprawić tak zbytkownej jak dziś kolacyi. Cieszyło ją nadewszystko to, że dziesięciomiesięczny Icek którego przez cały dzień uspakajano kartoflami, zje wreszcie jakiś przysmak, odpowiedni jego wiekowi. Ażeby czasu nie tracić, pobiegła naprzód na rynek, kupiła kwartę mąki, za trzy grosze masła, kwaterkę mleka i jednę figę. Już zdala usłyszała w izbie rozpaczliwy płacz dzieci. Innej sfery matka przeraziłaby się niezawodnie, sądząc, że w jej rodzinie stało się jakieś nieszczęście. Chawa wiedziała, że jest to tylko chór czworga głodnych żołądków.
— No, cicho, cicho moje małe — zawołała, wpadając do izby, w której dwu chłopców szlochało po kątach a dziewczynka starałała się uspokoić najgłośniej krzyczącego Icka.
Chawa, ucałowawszy go, włożyła mu w usta figę, między troje innych rozdzieliła niedojedzony w drodze placek i tym sposobem wkrótce uspokoiła całe gniazdo.
— Gdzie ojciec? — spytała najstarszej córki.
— Poszedł ślub dawać, będzie na weselu.
— Nie gotował nic?
— Nie jadł.
Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/055
Ta strona została uwierzytelniona.