Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/070

Ta strona została uwierzytelniona.

żająca się zima kielnię mu z rąk wytrąciła i włożyła w nie tkackie cewki, któremi odzwyczajone przez lato palce na wyżywienie licznej rodziny starczyć nie mogły, przerażony obawą głodu mularz chował zarobione pieniądze ze skąpstwem wiewiórki, kryjącej w dziuple zebrane orzechy. Wtedy żałował sobie nawet szczypty tytoniu do fajki i raz ją nałożywszy w południe, ssał do wieczora drewniany cybuszek, zapalając tylko co chwila wygasły popiół i wyciągając dym z przymieszanych do niego węgielków. I ta wszakże przyjemność wydawała się jego połowicy zbytkiem.
— Czemu ty sobie szczeciny z pod brody nie skubiesz i nie palisz? — wołała ona, uderzając się grubą ręką w kolano. Ja nie mam przy czem duszy zagrzać dla wyprasowania bielizny portyerowi, a on mi ogień ciągle rozgarnia.
W lecie Krug uśmiechał się dobrotliwie na te wyrzuty, w jesieni brwi marszczył, a w zimie siadał spokojnie do krosien, ale wkrótce, upatrzywszy sposobną chwilę, wymykał się z domu i szedł do swego przyjaciela portyera, myśląc zapewnie przez drogę, że nawet za korzec suszonych śliwek i cały bok wieprzowego schabu nie dałby sobie ogolić a tem mniej wyskubać włosów, które mu, od dwudziestu lat starannie przystrzygane, na szczękach i podbródku gęsto porastały i tworzyły owe charakterystyczne ramy, w jakie się z upodobaniem oprawia każde niemieckie oblicze. Portyer stacyi mysłowickiej Franz Klotz (da-