miąc gniew żona. — Pewnie za to w styczniu będziesz murował.
— Niema roboty.
— To zamuruj nam gęby, aby jeść nie chciały.
Krug nic nie odpowiedział i postawiwszy za piecem drążki, wyszedł. Jak zwykle w strapieniu, postanowił uciec do portyera. Właśnie zbliżył się do swego mostku, zajęty myślą, dla czego zarząd kolei nie potrzebuje szyn na cienkie druty wyciągać, gdy ujrzał idącego od stacyi przyjaciela. Klotz, zwykle sztywny w swym mundurowym futerale, żywo trząsł starokawalerskiem ciałem, podkręcał wąsy i ciągle podnosił rękę, jak gdyby salutował przed jakąś niewidzialną dostojnością. Chociaż od dnia objęcia swego stanowiska tylko urzędowym przemawiał językiem, kto wie jednak, czy w tej chwili nie wyrywały mu się z ust, wzruszeniem wyrzucone, polskie słowa. Krugowi serce radośnie zabiło: był pewnym, że przyjaciel niesie mu wiadomość o zyskownej robocie.
— Nie pójdziemy do Kanossy? Hę? — zawołał zdaleka.
— Gdzie? — spytał drżący mularz.
— Do Kanosy.
— A długo tam będzie zajęcia?
— Nie pójdziemy — Bismark powiedział wyraźnie.
Krug pochylił głowę, bo zrozumiał, że portyer zamiast nowiny mularskiej przyniósł mu polityczną.
— A nie słyszeliście tam...
Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/073
Ta strona została uwierzytelniona.