— Słyszałem od jednego urzędnika z komory, że to katolikom bardzo się nie podoba.
Objaśnić należy, iż Franz Klotz, jako katolik, mimo swej oficyalnej prawomyślności, był skrytym nieprzyjacielem religijnej polityki księcia Bismarka. Ponieważ zaś w miejscu urzędowania bał się swych pretensyi wyjawiać, do Kruga zaś jako współwyznawcy i przyjaciela miał zaufanie, więc dowiedziawszy się o zapowiedzi kanclerza, postanowił co prędzej oburzeniu swemu otworzyć bezpieczne ujście. Miał on przytem inny, bardziej prywatny cel: co była Kanossa — nie wiedział, słyszał tylko, że za nią katolicy mocno się gniewają; ponieważ zaś był polityczną wyrocznią niższej służby kolejowej, próbował więc, czy czasem mularz...
— Tak, tak, już nie pójdziemy do Kanossy.
— Już mostek podmurowałem — odezwał się Krug smutnie.
— Narodowo-liberalni klaskali księciu — mówił dalej portyer tajemniczo, zawróciwszy mularza do domu — ale konserwatyści szturgali się łokciami. My tu wszyscy jesteśmy bardzo niezadowoleni.
W tej chwili z za budki, którą mijali, ukazał się posługacz kolejowy.
— Nie pójdziemy do Kanossy! — krzyknął nagle Klotz do swego towarzysza z uradowaną miną, jak gdyby chciał być przez posługacza dobrze usłyszanym i zrozumianym. Wszystkie stronnictwa klaskały.
Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/074
Ta strona została uwierzytelniona.