Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/075

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy posługacz był daleko, portyer związał przerwaną na chwilę nić swej politycznej opozycyi.
— On duży, ale i nas dużo, pójdziemy i wstrzymać się nie damy. Już dostał naukę. Jakiś hrabia katolik miał się z jego córką żenić; teraz ją porzucił. Albo to wszystko? A Francya!
— Roboty niema... przerwał Krug z westchnieniem.
— Ale będzie, będzie i to długa — szepnął Klotz; bez wojny się nie zaradzi.
— Wojny? — powtórzył mularz omdlałym głosem.
Klotz należał do rodzaju ludzi, którzy w sobie samych upatrują przyczynę ważnych wypadków. Jak był przekonanym, iż pociągi przychodzą i odchodzą z mysłowickiej stacyi dla tego, że on na nie dzwoni, tak był przekonanym, iż po wyrzeczeniu Bismarka Europa się burzy dla tego, że on wzruszenie czuje. Wzruszenie to jednak nie mogło się w żaden sposób udzielić strapionemu mularzowi, który szedł ciągle obok towarzysza znękany i zajęty myślą o swem bezrobociu.
Właśnie Krugowa skończyła myć ostatnie dziecko i zabierała się do czesania czterech rozczochranych, mokrych jeszcze czupryn, które rzędem ustawione koło pieca spokojnie oczekiwały grzebienia, gdy do izby wszedł Klotz z mularzem.
— Nie pójdziemy do Kanossy! — zawołał portyer, nie zdejmując jak zwykle czapki, którą z nabytego