Glückwurm, który tanio kupił plac przy ulicy Chmielnej i w końcu sierpnia trzy domy na nim budować zaczął, wysłał swego faktora do Mysłowic, ażeby mu sprowadził ze Szląska kilkunastu mularzy.
W liczbie szczęśliwych był i Krug. Przyjechał do Warszawy w towarzystwie piętnastu innych robotników, którzy, jako rodowici niemcy, wybrali go za swego przewodnika. Co prawda Krug, przyjmując nad nimi opiekę, znacznie przeceniał swoje językowe siły, o które im naturalnie głównie chodziło.
Wychowany bowiem śród niemców, ożeniony z kobietą, która po polsku mówić nie umiała, zaprzyjaźniony z człowiekiem, który dla urzędu swego mówić po polsku nie chciał — tak sobie pokaleczył ojczysty język, że ledwie nim mógł obracać na ziemi swych przodków. Tylko obowiązek przewodniczenia towarzyszom a nadewszystko duma z przyjętej roli dodawała mu odwagi. Wkrótce jednak przekonał się ze smutkiem, jak duma ta była złudną. Nająwszy przed dworcem trzech doróżkarzy, którzy mieli zawieźć powierzony mu oddział na Tamkę, a w drodze go chcieli wyrzucić, zapłacił im tyle, ile niezrozumiałym dla niego krzykiem zażądali. Że zaś zażądali dużo i że Glückwurm w kosztach podróży cenę tego przejazdu znacznie zredukował, zgadnie łatwo każdy, kto zna warszawskich doróżkarzów i Glückwurmów.
Jeśli pierwszy sen na nowem miejscu może służyć za nieomylną wróżbę, to marzenia Kruga podczas
Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/079
Ta strona została uwierzytelniona.