zwady skutecznie rozstrzygał, że przedsiębiorców oszukiwał, że rozmaite dodatki do umówionej pracy wytargowywał, że wreszcie zimą, kiedy wraz z innymi zajmował się tragarstwem, umiał zawsze przy przenosinach zręcznie ukrywać w kieszeni jakieś drobne rzeczy, które nie zubożywszy właścicieli, towarzyszom jego zapewniały niezłe pokrzepienie w szynku. Najwyższą dla niego moralnością było dogodzenie tym, z którymi pracował, a jedyną w tym względzie granicą — brak sposobności. Że Czapla w korzystaniu z owoców swego poświęcenia przyjmował należny mu udział, nie stanowiło to dla jego dobrych chęci żadnej skazy. Na własny użytek złamanego gwoździa nikomu by nie ukradł, ale dla gromady kasę by złupił. Ponieważ zaś zawsze występował w interesie gromady, posiadał w opinii świadectwo najuczciwszego człowieka.
— Patrzcie, patrzcie — zawołał on — jak lutrzy ze złości podskakują, musiał ich kupiec dobrze wydoić.
Rzeczywiście niemcy wyszli ze sklepu winnego dziwnie wzburzeni. Widocznie coś im Krug zawinił, bo otoczywszy go, obsypywali głośnemi złorzeczeniami. On biedny, nie mogąc dać sobie rady, wydarł się z koła i przybiegł do rozweselonych tą sceną trzech mularzów.
— Powiedzieć im — nie ma taniej piwo — zawołał.
— Es gibt, es gibt! — krzyczeli inni, dognawszy go.
— Jest — odezwał się zimno Czapla.
Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.