ziomków, którzy rozmawiali żywo w gromadce. Zwolna jednak ogień ich gniewu przygasł, czasem tylko, niby niedotlona iskra, wybiegała z szemrzących ust pretensya do Kruga, że się nie spytał miejscowych mularzy o tanie piwo. Sprawa ze zrzuconym kapeluszem nie była wcale wznawiana. I nic dziwnego. Obrażonym synom Germanii nieraz już zrzucano w kraju kapelusze, ale nie podnoszono ceny piwa.
Po chwili wszyscy zajęli się robotą. Tylko Czapla ciągle szeptał coś wesołego sąsiadom swoim.
Gdy o 12 dano znak obiadu, niemcy zgromadzili się w kupkę i po długiej naradzie, w której jeden dawał widocznie jakieś objaśnienia, czy przestrogi Krugowi, wysłali go do polaków.
— Gdzie jest dostać tani obiad?
— Tu — rzekł Czapla, wskazując na okazałą restauracyę.
Niemcy udali się, ale wkrótce wyszli, bo prawdopodobnie nauczony Krug spytał się naprzód o cenę.
— A szelmy! — zawołał Czapla, widząc, że go figiel zawiódł.
Nieszczęściem dla Kruga było to, co sobie, jadąc do Polski, za szczęście liczył, mianowicie słaba znajomość języka polskiego. Znał go bowiem akurat tyle, ile potrzeba było do odczuwania złośliwości cudzoziemców i robienia zawodów swym rodakom. Z obu stron chłostano go dotkliwymi wyrazami, on pod nimi często płaczliwie jęknął, ale w końcu dobrotliwie
Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/086
Ta strona została uwierzytelniona.