może. Dwaj tylko przyjaciele Czapli, zamieniając między sobą smutne spojrzenia i wznosząc je w górę, zdawali się odgadywać prawdopodobną historyę wypadku.
Gdy zajechała doróżka, która chorego do szpitala zawieźć miała, Krug otworzył oczy i słabym głosem zawołał:
— Wilhelm.
— Jestem — odezwał się ten sam niemiec, który go kiedyś za drogie piwo wyłajał i czapkę zrzucił.
— Weź te pieniądze — rzekł Krug wydobywszy z pod bluzy paczkę banknotów — oddaj mojej żonie i powiedz, ażeby synów, jak dorosną, tu przesiedliła. Tu można zarobić...
Czterech ludzi podniosło go i włożyło do dorożki, która odjechała... z trupem. Mularze wrócili do roboty, objaśniając rozmaitymi domysłami przyczynę spadnięcia.
— Umarł? — spytał bojaźliwie Czapla dwu swych przyjaciół.
Oni nic nie rzekłszy, zaczęli murować.
Na drugi dzień doniesiono w pismach między wiadomościami policyjnemi o zabiciu się Karola Kruga, a jednocześnie w pewnej gazetce użalano się, że niemcy coraz bardziej wypierają nas z pola pracy.
— Biedny Krugu — pomyślałem sobie — ja ci to, żeś chciał u nas pracować i moim być bratem — przebaczam.
Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/094
Ta strona została uwierzytelniona.