prawiał sobie z wychowańcem sute biesiady. Zgromadziwszy w lecie zapas korzeni, plótł on zwykle w zimie bardzo ładne koszyki. Chłopiec tak szybko wyuczył się przy nim tej sztuki, że zarobił kilka talarów, za które kupił sobie dymkowy surdut, spodnie i dwie koszule. Gdy owce wyszły w pole, a nadewszystko, gdy zdychać przestały, stary rzekł do Klemensa:
— No, spróbuj poszukać sobie chleba. Jak ci bieda dobodzie, przyjdź do mnie.
Klemens w swojem nowem dymkowem ubraniu wyszedł, płacząc, powłóczył się po wsi, odnowił z kilku chłopcami znajomość i wieczorem stanął w owczarni.
— A, hultaj jesteś — zawołał rozgniewany stary — ty myślisz, że tu przy mnie, jak Burek, będziesz ciągle leżał? Ruszaj mi w świat!
Nie tyle rozkaz, ile owczarski bat, który Brzost ze ściany porwał, zdmuchnął chłopca z podwórza, jak świecę. Było wszakże już ciemno; potuławszy się więc za stodołami, gdy noc zapadła, przyległ do sterty słomy i zasnął. Ale nazajutrz, chociaż stary bardzo rano wstał, już Klemensa nie było. Gdzie się podział? Pytał owczarz ludzi we wsi, pytał przyjezdnych, ten i ów spotkał chłopca, ale wszyscy objaśnić nie umieli.
— Zawzięty kaduk! — mruczał stary. Szelma, ani piśnie, jak gdybym go nie przezimował. Może zamarł gdzie? Nie przyszedłby-to, nie pogadał, i zjadłby coś, oto tłustego barana dorżnąłem. Psy pożrą...
Pomimo że dorzynanie baranów W Nędzy musiało
Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/098
Ta strona została uwierzytelniona.