Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/099

Ta strona została uwierzytelniona.

szeroko i ponętnie rozbrzmieć w okolicy, młody Boruta się nie pojawiał. Brzost długo jeszcze wywiadywał się, nareszcie machnąwszy ręką, całkiem o kerlu mówić przestał. Upłynęło lat siedem. Jednego dnia parobek dworski, spotkawszy owczarza, zagadnął go:
— To i mamy napowrót Klimka.
— Jakiego Klimka?
— No, juści Borutę, tego, co z wami zimował.
— Jest tutaj?
— A jaki fryc! Nie poznalibyście go. Zgodził się do pługa.
Brzost nic nie odrzekł i wrócił do owczarni.
Położywszy się na słomie, zaczął rozmyślać. Doznał jakiegoś przyjemnego dreszczu, ale zarazem obudziły się w nim uśpione uczucia gniewu.
— Dam po łbie batem, jak tu zajrzy — szepnął.
W tej chwili do owczarni wszedł Klemens. Rzeczywiście, wyglądał elegancko. W czarnej kamizelce, z której wysuwały się rękawy czerwonej koszuli dymkowej, w długich nowych butach, w świeżej czapce niebieskiej, osadzonej na wytłuszczonych włosach, z cygarem w ustach, nad któremi, pod przypłaszczonym nosem, zaczął się wysypywać jasny wąs, wszedł on śmiało i stanął na progu.
Morgen! — zawołał junacko.
— A co to — krzyknął Brzost — nie widzisz, że tu słoma — z cygarem wchodzisz!