bodła — mówił z westchnieniem Boruta, usiadłszy na progu. Przez miesiąc ciepłego nie skosztowałem, potem ledwie kilka groszy na dzień w kopalni wydrapałem; w fabryce dali zarobek, póki nie stanęła; z banhofu za przespanie wypędzili, wziąłem się do służby na folwarku i ot, co na mnie, to całe z niej bogactwo.
— Ciężko, ciężko — zauważył Brzost już bez śladu złości.
Klemens nie potrzebował wcale być przenikliwym psychologiem, ażeby z ostatnich słów zgadnąć, że stary jeżyć się przestał. Podsunął się więc bliżej do niego, wyjął z kieszeni zgaszone cygaro i ssąc je, roztoczył przed oczyma Brzosta całe pasmo swych siedmioletnich przygód. Były w nich wszystkie nici, z jakich się zwykle tka życie biedaka. Słuchając tej powszedniej doli sierocej, stary przerywał ją ciągle radami mądrości po szkodzie:
— Nie byłoż ci — zawołał wreszcie — trzymać się kopalni!
— A toż trzymałem się — odrzekł Boruta — póki kawał węgla się nie oderwał i nosa mi nie przetrącił.
Brzost spojrzał na swego wychowańca i dostrzegł widoczne przełamanie chrząstki nosowej.
— Długo chorowałeś?
— Ze dwa dni krew buchała, ale to była furda. Jak mi, panie, maszyna ten oto palec odgryzła, to świerkało w oczach, świerkało!
Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.