Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

szczekać. Przestraszone owce jeszcze gwałtowniej skupiły się w kącie.
— Nie pójdziesz ty darmozjadzie! — krzyczał owczarz na Burka, nie uwzględniwszy jego słusznej racyi gniewu.
Pies tem smutniej ogon spuścił, że jego pan wyjął ze słomy butelkę, co mniejsza, a zarazem kawał gotowanej baraniny, owiniętej w skórę ze starej torby, co dla kudłatego towarzysza obojętnem nigdy nie było i teraz być nie mogło.
— Na zdrowie twoje — rzekł Brzost, przykładając do ust butelkę, z której obficie pociągnął.
— Na wasze — odpowiedział Klemens i pożądliwie zanurzył w gardło pokrzepiającą szyjkę.
— Ostra! — rzekł, przymrużając oczy.
— Trzmielówka — mówił stary z widocznem zadowoleniem. Sam sobie ją przyprawiam. Biorę okowitę od Katzera, wlewam na korę trzmielinową i tak stoi tydzień, potem kładę trochę głogu, macierzanki, rozchodniku, dębowych gałek, pokrzywiego korzonka i cynamonu.
— Ho! ho! — podziwiał Boruta.
— Dobrze łyknąć, to każdą chorobę wystraszy. Albo to raz i sobie i drugim kości prostowałem. No, zjedz kawałek mięsa, wczoraj dorżnąłem — motylica precz dusi.
— Co ma tłusty połeć smarować, lepiej, że ludziom da się pożywić. Czy sam pan często tu przyjeżdża?