na miedzy nie rośnie. Burek, masz kanalio kość i ty podjedz. Na starą zgodę wypijemy jeszcze.
Obaj znowu pociągnęli kolejno z butelki, na której dnie niewiele zostało.
— Jak umierzył — rzekł Brzost — trzymając flaszkę do światła. Mamy gęby równe, jak kieliszki, ha, ha, ha! — jak kieliszki — półkwartki! Mnie dwudziestu zębów brak, to i gęba powinna być większa. Dwa przeszłego roku sobie wybiłem. Szelma Burek, wypłoszył w polu małą kuropatwę, ja za nią, on mi pod nogi, potknąłem się i rznąłem zębami o kamień. Poszedł psie, poszedł Klein, a zbój! Weg, weg!... owce zrosił! Cóż to one kopyt nie mają, w butach chodzą lepszych niż ja, bo bez dziur. Hu — ha!
— Hu — ha! powtórzył, zataczając błędnym wzrokiem Boruta i zaśpiewał:
Moja gąsko, stąpaj wąsko...
Moja sroko, chodź szeroko.
A, żeby tak kapela, tupnąłbym...
— Ba, rozśmiał się Brzost, skłaniając głowę na posłanie i przymykając radośnie załzawione oczy.
— Pójdziemy do karczmy, dziewek nałapiemy po drodze, jeśli nie będzie muzyki, to będziemy szczękać szklankami. A gardło od czego? Od picia — to będę pił, od śpiewania — to będę śpiewał.
Moja gąsko, stąpaj wąsko...
— Moja! — wtórował Brzost, dmuchając przez nastroszone wąsy.