psia paro, gdzie bat mi zawlokłeś, a ty szelmo, bodaj cię...
Kopnął psa, który zaskowyczał przeraźliwie, zaczął się kręcić bezmyślnie, wreszcie wybiegł z owczarni.
— Panie Brzost! — zawołał rządca.
— Co pan każe?
— Powtarzam, że ja panu nic nie rozkazuję, bo jesteś wolny. Chcę tylko poradzić, ażebyś pan, przespawszy się, poszedł ze swoim towarzyszem na przechadzkę.
— Co to ma znaczyć, proszę pana?
— To ma znaczyć, że od jutra będziesz pan pasał tylko swego Burka, bo ja pijaków nie trzymam.
— Alboż...
— Milcz, zabieraj swoje łachmany i precz!
Słowa te, wypowiedziane gniewnym tonem, przebudziły Borutę.
— Łotrze! — krzyknął Klein — to ty zgodziłeś się po to, żeby mi ludzi rozpajać, owczarnię zaswędzać jakąś śmierdziuchą! Oddawaj zadatek i wynoś się gałganie, bo cię kijem przemierzę.
Boruta wytrzeszczył oczy, zbierając myśli, które mu wódka jeszcze rozpraszała, nareszcie nachylił się poziomo i z rozpędem uderzył głową Kleina w brzuch tak silnie, że ten padł w znak na słomę. Nie rzekłszy ani słowa, wyszedł.
Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.