Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz stryj z bratankiem wyruszyli do roboty. Przy szosie już znajdował się dozorca Kugelhut.
— A kogo to Jan prowadzić?
— Pan mówił, żeby do szabru...
— Ja nie pytam do czego, tylko kogo.
— Boruta, mój bratanek.
— Wasz bratanek, ten co pana Klein w brzuch tryknął... nie... nie... takie zuchy nie chcę.
Boruta spojrzał na dozorcę wzgardliwie, ale stłumił gniew i odszedł.
Gdzie się podział, znowu nikt powiedzieć nie umiał. Znikł ze wsi bez śladu. Brzost, dowiedziawszy się o tem, mruknął zmartwiony:
— A właśnie barana dorżnąłem.
Ciężko było owczarzowi tem bardziej, że po części uznawał się winnym losu Boruty. Przecież gdyby nie trzmielówka, rządca parobka by nie wypędził, a gdyby nie zeznanie Brzosta, do kozy by nie wsadził.
I Kasia żal za krewniakiem poczuła.
— A tak częstował — mówiła do ojca — jak gdyby sto lat miał tu zostać.
— Te! poszedł pewnie gdzie lepiej — odrzekł Jan — nie ma czego żałować.
Janowa tylko szczerze rada była ze zniknięcia Klemensa. Nie czekając nawet, aż domysł się sprawdzi, wegnała uroczyście prosięta do oczyszczonej izby.
— Djabli nadali — mruczała — wielki pan! Dlatego, żeby miał się gdzie jedną noc przespać, tyle obrazy