Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

Owczarz nie dał się długo namawiać i od tej chwili został lokatorem dawnego swego przyjaciela.
Nazajutrz o świcie Boruta stanął przy pracy. Och, z jakąż skwapliwością do niej przystąpił! Robił wszystko: mieszał wapno, podawał cegły, ociosywał bale, kopał, posłuszny na każde skinienie, jak gdyby się bał, ażeby go nie pozbawiono tak szczęśliwie zyskanego zarobku. Gdy raz mularz krzyknął:
— Nie potrzeba cegły!
Boruta omal nie upadł na dół z całem brzemieniem. Zdawało mu się, że w tych słowach usłyszał straszną dla siebie groźbę. Trwożony tak ustawicznie, popełniał ciągłe błędy i ściągał napomnienia, ale z drugiej strony dowodami pilności zyskiwał wielkie uznanie.
— Mial by ja takich trzech, jak ty — rzekł raz do niego rządca Nędzy — to wybudowalby ja z nimi cala stodola.
Boruta podrósł z dumy.
Rósł on z dniem każdym, ale równocześnie rosła i stodoła.
Klemens takie miał poczucie wartości swych rąk, że nie przypuszczał nawet, ażeby zachwycony nim p. Dornfisch mógł nie zużytkować tyle użytecznej siły. Płynęły więc dnie w dość jasnem zadowoleniu. Brzost siedział w domu i plótł koszyki, opowiadając dzieciom o dawnych czasach, w których trzmielówka niepoślednią grała rolę, Marcysia pod jego kierownictwem