Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

urośniesz i będziesz umiał bez płaczu cebulę rozebrać, to cię z Marcysią ożenię.
— O, ja już dziś umiem — odezwał się chłopiec.
— Patrzcie go, obibok, umie, a ile razy nos przytem utrzesz, hę? Nie taki jak ty smyk przechwalał się we dworze. Czerwoną sukienkę zdjął, ale jak się do białych koszulek zabrał, beczał też, beczał! O, tak.
— Zjedz teraz zęby — krzyknął wchodząc Boruta — bo już nic innego mieć nie będziesz.
— To ty Klemensie? — spytał strapiony Brzost.
— A ja i bieda za mną. Nie zgubiłem jej — mówił dziko — nie bójcie się. Wlecze się zmora, wlecze, nie odczepię jej, nie odpędzę, nie uduszę. Ona mnie udusi. Kanarek — szelma. Świergotał, obiecywał i dał — w kark. Jak robota będzie. Ha, ha, ha — będzie bywa długie, bardzo długie. Choćbym te pieniądze tylko lizał, to bym i wreszcie wylizał.
Upadł ciężko na tapczan i westchnął. Izbę zaległa cisza.
— Co się stało? — przerwał nieśmiało Brzost.
— Nic nowego — rzekł szyderczo Boruta — to samo, co od czterdziestu lat ciągle mi się zdarza: skończyłem robotę, odprawili.
— Odprawili — powtórzył stary ze smutkiem.
— Bo i cóż mieli zrobić — odparł gniewnie Boruta — do chlewu mnie wsadzić i na słoninę karmić? Nie wieprz jestem, tylko człowiek, mam ręce i gębę, jak dla rąk zbraknie, gęba pościć musi. Czego się