Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

Tyle pocieszyło głodnych to zapewnienie proboszcza, ile obietnica landrata. Obaj zdali raport, jeden do ministerjum, drugi zaś do nieba, obaj zapowiadali pomoc, tymczasem...
— Co robić teraz? — spytał Boruta po odejściu księdza.
— Tak, chyba łeb o łeb rozbić — mruknął rymarz.
Klemens, przechodząc koło kuchni księdza, zatrzymał się nagle przed śmietnikiem. Między rozmaitego rodzaju obrzynkami i kośćmi leżała kupka kłów buraczanych.
— Patrzcie — rzekł do rymarza — ksiądz miał jeszcze przeszłoroczne buraki, jak to w piwnicy wyrosły. Zda się na barszcz — co?
— E, gdzieby...
— Zda się, powtórzył Boruta i ziele zbierać zaczął. Napakowawszy niem kieszenie i zanadrze, pośpieszył z towarzyszem drogą do Nędzy. Jakkolwiek wyprawa ich była chybiona, powracali jednak nieco weselsi. O słowach księdza zapomnieli, ale przyrzeczenie landrata utkwiło im w pamięci.
— Aby jakiś czas przebiedować — mówił Boruta — zanim komisya przyjedzie.
— Mówią — dodał rymarz — że w sejmie za nami się upomną i że cesarz ileś tam tysięcy marek dla biednych ofiarował.
— A no, to i dobrze; ale czy na taką moc ludzi wystarczy? Wszędzie głód, kiedy jeden w gębę kła-