— Czort wie — mówił — jakiej choroby tu nie ma. Cała orkiestra.
Rzeczywiście, w piersiach dziewczyny grała cała orkiestra rozmaitych skrzeczących i świszczących skrzypień. Ani razu od dwóch tygodni nie odzyskała przytomności. Z ruchów jej tylko można było poznać, że cierpi silny ból głowy i piersi. Wyschła tak, że pod skórą odbijały się lekkie wypukłości kostne. Opiekująca się chorymi baba, spostrzegłszy, że mała zaczęła się nagle rzucać bezprzytomnie, zauważyła:
— Śmierć pewnie widzi.
Niepokój ten ustał, ale chora widocznie zapadła w większą niemoc. Nareszcie jednego dnia felczer, przyszedłszy rano, obejrzał ją i rzekł do baby.
— I tę możecie już wynieść.
Umarła. Zgodnie z przepisami sanitarnemi uprzątnięto ją natychmiast. Gdy grabarz zabijał trumnę, Boruta znowu otworzył błędne oczy, popatrzył na nią, zdawał się coś pojmować, chciał jakiś głos wydać, ale zakaszlał się i padł na posłanie. Mruczał potem długo. Marcysi nie odprowadził do wrot nawet Wicek, bo i on był już chory.
Pozostał w izbie sam tylko Boruta, ciągle nieprzytomny. Zapewnie i on niedługo za przyjacielem i córką podąży?
We dwa dni po drugim pogrzebie, felczer zauważył silne opadnięcie gorączki u chorego, zblednienie plam i poty.
Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.