— Gdzie Marcysia?
— Oho! wysoko. Modli się za was.
— Umarła? — krzyknął Boruta.
— I lepiej.
Głęboki, rozpaczliwy jęk wydobył się z piersi Klemensa, który zamknąwszy cieknące łzami oczy, leżał długo niemy.
— Brzosta wyrzucili?
— Wrzucili... do grobu.
Boruta znowu zamikł i zapadł w stan bezwładności. Zaczął na jawie, czy we śnie majaczyć i głośno szlochać. Podczas płaczu wymawiał ciągle imię córki i owczarza, skarżył się i żalił.
Felczer znalazł go bardziej osłabionym i rozgorączkowanym.
— Czy nie zjadł czego?
— Nie — odrzekła Rafałowa — dowiedział się, że córka i owczarz umarli.
Przez kilka dni trwał stan niezdecydowany. Nareszcie Boruta obudził się. Patrzył jak wprzódy, rozglądał się, ocierał łzy i milczał. W końcu spytał:
— A kto też, moja Rafałowo, uratował mnie i dał to wszystko?
— Chyba komisya, ksiądz albo landrat — odrzekła.
— Ksiądz albo landrat? — powtórzył Klemens.
— Ano juści, przecież to do nich przysyłają pieniądze z zagranicy... z Warszawy... polaki. Wszystkim głodnym dają, nietylko wam.
Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/155
Ta strona została uwierzytelniona.