— Albo zginę — rzekł do ciotki — albo zaawansuję.
Nie zginął i zaawansował. Wysłany z oddziałem na zwiady, spoił chłopa francuskiego wódką i wydobył z niego potrzebną wiadomość. Za to pułkownik podziękował mu uroczyście.
— Jak się pan nazywasz?
— Tryncza.
— Panie Trinkbier, jesteś mężny, zasłużyłeś na order.
Ażeby nie spłoszyć zapowiedzianego odznaczenia i zyskać względy zwierzchności wojskowej, które zaważyć musiały na późniejszym jego losie, Tryncza nietylko próbował upajać wszystkich spotkanych chłopów francuskich, ale przyjął z ust pułkownika nowy chrzest i postanowił stale nazywać się Trinkbier.
Mimo to Lorenz Trinkbier bał się ciągle, chociaż go po skończeniu wojny mianowano asesorem, z pensyą 40 talarów miesięcznie. Bo przecież i tę posadę mógł stracić, a ona znowu nie zdołałaby nakarmić wszystkich spełnionych jego marzeń, które nie były wielkie, ale za to żarłoczne. Przechadzając się wieczorami po okopach miasta, rozmyślał, jakim by sposobem powiększyć swój zarobek i ożenić się. Żona bowiem stanowiła główny przedmiot jego samotnych rojeń i głębokich westchnień. Gdyby mógł być pewien, że będzie bezpłodnym i że we dwoje tylko będą zjadać 40 talarów! Ale pewność taka nie dawała się osiągnąć
Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.