Wobec zwierzchności czuł się dość umocowanym na urzędzie, ale od lat kilku, prócz pokory i pracy, które uważał za swój obowiązek, do dawnych dobrych kresek nie dodał żadnej świeżej zasługą wyjątkową. O posunięciu się więc ku górze zwątpił, gdyż gazety zaczęły wykazywać konieczność wydalania »obcych żywiołów« z urzędów, a towarzysz biurowy spytał go znacząco:
— Właściwie pan jesteś polakiem?
— Trinkbier — polak?
— Kiedy pan — odparł kolega — dawniej nazywałeś się Tryncza i dopiero od wojny...
— Przechrzcił mnie pułkownik Kischke — wykrztusił Trinkbier, któremu omdlały głos w gardle uwiązł.
Po chwili dodał, zdobywając się na lepszą minę:
— Zapewne pan i o tem wiesz, że za dowcipne wybadanie chłopa francuskiego dostałem krzyż, że przyczyniłem się do zwycięstwa narodowo-liberała w Poznaniu, że...
— Wiem — zakończył niemiec — i na urodziny powinszuję panu.
Rozmowa ta odbijająca w sobie prąd, przebiegający gazety i niewątpliwie tryskający ze sfer wyższych, zaklinowała Trinkbiera.
Po długich dumaniach doszedł on do wniosku, że swoją niemieckość musi ponownie czemś zaznaczyć — wymaga tego zarówno teraźniejsze bezpieczeństwo, jak i przyszły awans. Ale po jakie wawrzyny polityczne
Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.