Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jest to — dowodził on — wilczy dół, nakryty złudnymi pozorami, w który rząd chce łapać naiwne zające. Pragnie zmonopolizować wszystko, ażeby w każdej dziedzinie życia ekonomicznego zyskać posłuszne mu, bo od jego woli zależne gromady ludzi gotowych tańczyć, jak im zagra. Nie sądźcie, ażeby to był system nowy, stara to metoda politycznych Molochów.
— Kłamiesz pan! — zawołał Trinkbier śród powszechnej ciszy.
Obecni byli tak zasłuchani, że nie wiedzieli, z czyich ust padły te słowa. Dopiero gdy najbliżsi sąsiedzi niezadowolonego ześrodkowali nań swoje spojrzenia, za nimi inni zwrócili się ku niemu. Po sali przeleciał szmer.
— Jakiś piesek tam, spuszczony z kanclerskiej smyczy — ciągnął dalej mówca — ukąsił mnie zarzutem kłamstwa. Ponieważ nie wydajemy tu wyroków zaocznych, poproszę więc szan. zgromadzenie, ażeby po mnie temu panu pozwoliło wystąpić z obroną winnych. Może ujrzymy istotnie prawdę. Tymczasem twierdzę, że rząd w monopolu wódczanym zastawił na nas sidła, że gra z nami nierzetelnie i że w tej grze najniecniej pomagają mu narodowo-liberalni, a między nimi obecny burmistrz poznański...
— Kłamiesz pan! — powtórzył Trinkbier słabszym i drżącym głosem.
Teraz wszyscy obejrzeli się na niego. Był kredowo-biały, usta miał sine, a oczy błędne. Wszyscy zdumieni