Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

żyło ojca, owszem, wlewało weń otuchę, że syn mocnym snem pokona chwilową słabość.
Jak gdyby na poparcie dobrej wróżby Fryderyk, któremu oddech zatkał się, wyparł z krtani przeszkodę z gwałtownym hukiem.
Gorszym Trinkbierowi wydawał się oddech młodszego Karola. Byłto nieprawidłowy i z różnych tonów złożony świst, który ustawicznie zmieniał moc i brzmienie, zadzierał się, błąkał w wylocie, zaparty w gardle przelatywał nosem, wstrzymany w nosie wymykał się gardłem, a zawsze z przygłosem wysilonego tarcia. Czasem znowu już przy samem ujściu zaczepiał się o jakąś stałą tamę i wydawał dźwięk podobny do: »haaak«. Chłopiec, mając w piersiach więcej powietrza, niż go mógł przepuścić zwężony przewód, targał się na łóżku, siadał, mówił przez sen, przywoływał rodziców. Gdy go ojciec uspokoił, przez czas pewien oddychał regularniej i swobodniej, ale wkrótce znów rozpoczynał suchą, świszczącą i skrzeczącą muzykę, która brzmiała złowrogo.
Trzeci z kolei August przyjmował w tym koncercie odmienny udział. Jego oddech, przechodząc przez śluz, obficie wyścielający gardło, wywoływał w niem ciągłe klekotanie.
— Odkaszlnij! — wołał ojciec.
Chłopiec próbował ulżyć sobie, ale zakrztusiwszy się tylko, rozpoczynał znowu klekotać gardłem. Nieraz udało mu się połknąć flegmę, wtedy oddychał czysto,