dobroczynniejszym w jedzeniach wieczornych, że świeże powietrze dziwnie go zasyca, nie zauważył jednak widocznie w nas wyznawców swojej hygieny, bo poradził, ażebyśmy po trudach podróży udali się wcześnie na spoczynek. Życząc przyjemnych marzeń, powiódł nas przez pustą izbę do trzeciego pokoiku i na progu pożegnał. W sypialni stały dwa stare, na czerwono pomalowane łóżka. Zbliżywszy się do jednego z nich, spostrzegłem brudną niepowleczoną pierzynę,
położoną zamiast materaca na kilku poprzecznie przeciągniętych sznurach, na niej wykropkowaną przez muchy, pająki i pchły poduszkę, a do okrycia zwykłą końską derę. Z pościeli tej wydobywała się mocna woń kuchni i stajni. Stanąłem z załamanemi rękami nad tem gniazdem, w którem los mi niewinnie kazał całą noc przespać. Obejrzałem się — Józef dumał również zgnębiony nad podobnem łożem.
— Wpadliśmy — co? — rzekł z uśmiechem.
— Podobno lepsza chłopska stodoła, której się tak obawiałeś.
W tej chwili wszedł do pokoju zaspany parobek, niosąc nam dzban wody i miskę.
— Mój przyjacielu — odezwał się Józef — pamiętajcie tam o moich koniach.
— A dyć, pamiętać by się pamiętało, ale kiej Aron, jak zabrał ostatnie dwa cugowe konie, tak teraz wszyćko wywozi. Niema ani garści owsa.
Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.