chłopi, podparłszy ramionami kłonice, pomagali wyprężonym zwierzętom, zachęcając je do wysiłków.
— Ho, ho, dalej małe, uuup!
Ale małe, szarpnąwszy kilkakrotnie, stanęły. Starszy wieśniak zbliżył się do nich, pogłaskał po głowach i grzbietach, mówiąc:
— Odpocznijcie sobie. Psia góra!
Woźnica mój, chcąc rozszerzyć sobie przejazd, zawołał:
— Na prawo!
— A to włóż jarzmo i ściągnij na prawo — ofuknął go młodszy. — Patrzcie go, jaki chwat z morskiej piany.
Miał słuszność, broniąc zmęczonych bydląt, ale mój furman odparł:
— Muszą być »frajcuzy« — delikatne.
Odpłacono mu za tę uwagę radą, której powtórzyć nie mogę.
Wydostaliśmy się wreszcie na szosę. Wlokły się po obu jej stronach ciężkie bryki i wozy w kierunku miasta. Pod stacyą kolei uwięźliśmy między nimi, a zwłaszcza jedna fura tarcic, ciągniona przez woły, zagrodziła nam drogę. Śród wzajemnych wymysłów utorowano wreszcie przesmyk, którym mieliśmy przemknąć. Podrażniony wszakże mój Łukasz, zaciął batem w przejeździe najmniej winne woły. Właściciel ich ryknął, skoczył ku nam, za nim pośpieszyli jego towarzysze, a ponieważ przed zamkniętą rogatką kole-
Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.