Ukor. Co rzekłeś? Ręka moja chce mi odebrać łup, który ujęła? Przecież wy wszyscy jesteście członkami moimi, a ty — moją ręką.
Alrun. Przywiodłem ją dla siebie. Ty dogoń Orlę, którą wybrałeś. Ładniejsza.
Ukor. Milcz, bo cię odłamię sobie, jak paznokieć! Usiądź tu dziewczyno i zakryj twarz, ażeby oprócz mnie nikt jej odtąd nie widział. Jak cię zwali?
Dziewczyna. Jak się komu podobało: Sójką, Myszą, Pchłą...
Ukor. To znaczy, że jesteś krzykliwa, szkodna i przyczepna.
Dziewczyna. Potrafię być miła.
Alrun. Wstań i chodź ze mną!
Zmik. Alrunie, ustąp wodzowi. W nim bogowie osadzili największą siłę, więc trzeba mu oddać najlepszą zdobycz. (Odciągnął Alruna na stronę). Przecież on jej nie zje i tobie całą zostawi. Zresztą o co się pienisz? O marną dziewkę, których masz stado? Jesteś tak głupi, jak gdybyś nie był najwaleczniejszym w gromadzie. Chcąc coś zrobić, nie trzeba zaczynać od końca. Zostań wodzem, a będziesz tak przemawiał do niego, jak on do ciebie.
Alrun. Dawno mi się to należy. Czy mało jeszcze ludzi zabiłem i krwi przelałem? Mógłbym go w niej wykąpać.
Zmik. Wykąp go w jego własnej.
Alrun. Tego doczeka, że go kopnę i roztrącę, jak
Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/028
Ta strona została przepisana.