płomień pożerał i dym dusił. Znajdowaliśmy ich potem martwych w rozwidleniach gałęzi, ale nie można było żadnego nawet skosztować, bo strasznie cuchnęli.
— A co zrobiliście z jeńcami?
— Pozdychali wszyscy, zapomnieliśmy ich żywić; zresztą nie było czem.
— Słyszycie ryk?
— Lwy zapraszają się do naszej kolacyi.
— Może w nich siedzą duchy, które nam zaszkodzą, jeśli im nic nie damy...
— E, bajdy!
— Wcale nie. Najstarsi ludzie zapewniają, że dusze zabitych nieprzyjaciół włażą natychmiast w dzikie zwierzęta i przychodzą w nocy do obozowiska dla dokuczania zwycięzcom.
— Czyś ty albo ktokolwiek z was widział ducha?
— Widziałem na własne oczy dwa otwory w skale, przez które one dostają się do drugiego świata: mniejszym przechodzą dusze zwyczajnych ludzi, a większym — dusze wodzów.
— Kiedy podobno wszystkie zbierają się na wysokich górach i odrazu wskakują do nieba.
— Nie wskakują, ale zajeżdża po nie chmura turkocząca grzmotem i zabiera je ze szczytów.
— Ale gdzie tam! Wchodzą po tęczy, która dla tego wygina się na niebie i opiera na ziemi.
— I to nieprawda.
Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/038
Ta strona została przepisana.