zmieszane z wielu rzężeń i świstów chrapanie. Nadszedł Alrun ze Zmikiem.
Zmik. Zjedli wszystko; jutro nie będą mieli czem gębom przypomnieć dzisiejszej biesiady. Zęby napracowały się, ale odpoczną.
Itam. Jeżeli nie ostrzegłeś Zmiku bogów, ażeby byli wstrzemięźliwi i zostawili sobie trochę ofiar na później, to może im również zbraknie pożywienia.
Zmik. Ty milcz i nie wspominaj o nich, bo ci język spuchnie.
Itam. To sobie kawałek z niego odgryzę i złożę głodnym bogom, którzy mi za to podziękują.
Alrun. Widzę jeszcze dosyć resztek — na jutro gromadzie wystarczy.
Zmik. Czy nie słyszysz pomrukiwania szakalów, które tu przyjdą i wszystko uprzątną?
Alrun. Straż ich nie dopuści.
Itam. Bardzo ją o to proszę, bo głupi szakal mógłby się pomylić i wziąć Zmika za nieogryzioną kość. A co byśmy poczęli bez czarodzieja?
Zmik. Odpędź tego gada, który za nami pełza, jeśli chcesz, ażeby bogowie byli dla ciebie łaskawi, a ja użyteczny.
Alrun. Nie zwracaj uwagi na jego żarty. Itamie, schowaj żądło!
Itam. Może mnie Zmik zwinąć w kłębek i targać — nie ukłuję go.
Zmik. Gdy składałem ofiary, w chmurze ukazał mi
Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/043
Ta strona została przepisana.